Nie tak dawno, bo mniej więcej sto lat temu jasna skóra u kobiet była wyznacznikiem urody, statusu społecznego i luksusu. Panowie tracili głowy na widok pań o alabastrowym licu a panie mdlały z nadmiaru chemii wklepywanej w ciało żeby ten odcień uzyskać i na długo utrzymać. Dopiero Coco Chanel wprowadziła na salony modę na nadmorską opaleniznę i udowodniła, że słoneczny brąz niczego nie ujmauje urodzie kobiecej a dodaje jej urody i blasku.
Brąz króluje, ale biel nadal przyciąga i niesie oprócz świeżości coś z magii i tajemnicy.
Ponieważ przez połowę życia byłam piegowata, albo opalona, nigdy nie miałam okazji sprawdzić empirycznie jak to jest mieć cerę białą niczym mleko i czy ktoś na punkcie tej bieli straci głowę.
Dlatego z ekscytacją przystąpiłam do testowania kremu GlySkinCare. Cream 10, który w opisie nosił obietnicę rozjaśnienia.
Pozostałe informacje od producenta o kremie były również zachęcające.
Opis produktu
Delikatnie pilingujący krem do twarzy na noc z kwasem glikolowym 10%.
Rodzaj cery:
Cera sucha, dojrzała
Korzyści kuracji kwasem glikolowym:
Usunięcie martwego naskórka
Lepsze przenikanie składników aktywnych zawartych w kosmetykach w głąb skóry
Rozjaśnianie przebarwień posłonecznych, hormonalnych, pociążowych
Spłycanie zmarszczek
Spowalnianie procesów starzenia skóry
Regulacja wydzielania sebum
Skład:
Aqua, Petrolatum Liquidum, Glycolik Acid, Cetearyl Alcohol, Propylene Glycol, Sodium Laureth Sulfate, Phenoxyethanol, Citrus Limon Fruit Extract, Isoprpyl Palmitate, Ceteareth-20, Alkohol Denat
Biel bielsza od piegów
No i ruszyłam do działania. Przez ponad trzy tygodnie uczciwie stosowałam krem każdego wieczoru. Mam cerę suchą i zawszę boję się, że nowy specyfik jeszcze bardziej mi ją przesuszy. Lęków mam jeszcze więcej: boję się uczulenia, przebarwień, postarzenia o 10 lat w jedną noc itp.
Pierwsze wrażenie jest pozytywne krem jest nieomal bezwonny, dobrze się rozsmarowuje, nawilża, ale jednocześnie pozostawia uczucie lekkiego złuszczania naskórka. (W mojej głowie urosło to do odczucia topnienia zmarszczek i wygładzania nierówności).
Po pierwszym użyciu, stwierdziłam, że nadal mam zmarszczki i piegi na nosie, ale jestem miła w dotyku.
Po każdym kolejnym użyciu faktycznie robiłam się odrobinę jaśniejsza.
Ponieważ krem jest wydajny – mam go jeszcze dużo, więc będę używać go jeszcze przez jakiś czas – mam nadzieję, że rozjaśnię się jeszcze bardziej.
Nie wiem czy działa na plamy posłoneczne i pociążowe, na moich kilka piegów zadziałał, do tego odpowiednio nawilżył i lekko wygładził.
Chętnie sięgnę po jeszcze jedną tubkę tego kremu i spróbuję też innych kosmetyków do pielęgnacji twarzy firmy GlySkinCare.
Kokosowy zawrót głowy czyli maska do włosów z olejem kokosowym, kolagenem i kreatyną
Ponieważ dobrze mi poszło z kremem sięgnęłam po maskę do włosów tej samej firmy. Zaczęłam od opisu produktu na stronie producenta i składu:
Opis produktu
Wzbogacona o naturalny olej kokosowy, kolagen, keratynę, białko pszeniczne, witaminę E, aloes, pantenol maska intensywnie odżywia i regeneruje włosy, pozostawiając je miękkie, lśniące i jedwabiście gładkie. Wzmacniając włosy maska zapobiega ich rozdwajaniu.
Składniki
Aqua, Cetyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Cetearyl Alcohol, Isopropyl Alcohol, Cocos Nucifera Oil, Dimethicone, Stearalkonium Chloride, PEG-20 Stearate, Panthenol,
Glycerin, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Hydrolyzed Keratin, Tocopheryl Acetate, Disodium EDTA, Collagen Amino Acids, Citric Acid, Imidazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, Hydrolyzed Wheat Protein, Hydrolyzed Wheat Gluten, Parfum, Coumarin.
Nie wiem w jaki sposób pszenica, kokos, witaminy czy inne tym podobne składniki dogadują się z powierzchnią moich włosów i czynią je gładkimi – te rozważania pozostawiam biologom i chemikom. Pozostanę na poziomie rozważań na temat zasadności estetycznej używania tego kosmetyku.
Mam długie włosy, raczej mało problematyczne w utrzymaniu, jakoś same się układają na głowie, może nie zawsze ładnie, ale raczej nie żyją dzikim życiem plątanin i kołtunów. Ich jedyną wadą jest to, że bywają lekko przesuszone i czasami przybierają wygląd szczotki do czesania jeża. W takie dni sięgam po maseczki do włosów, nakładam grube warstwy, zakładam czepki, ręczniki, siedzę, męczę się i czekam, aż może w końcu będę ładna. Czasami maseczki skapują spod ręcznika, albo po zmyciu ich pozostawiają tłustą warstwę, robią z moich włosów gumę albo jeszcze bardziej suchą miotłę.
Dlatego do użycia kosmetyku podeszłam ostrożnie i wypróbowałam najpierw na połowie głowy (jak w reklamie szamponów z lat 90-tych).
Ponieważ żadna tragiczna reakcja nie nastąpiła ruszyłam do dzieła i od kilku tygodni stosuję maseczkę regularnie. Jest nieco wodnista, ale dobrze rozprowadza się po włosach, ma lekki (na szczęście) kokosowo-pszeniczny zapach – nie ma dla mnie nic gorszego jak czuje przy nakładaniu na ciało lub włosy kosmetyku, który pachnie śniadaniem albo obiadem .
Włosy po spłukaniu dobrze się rozczesują i są miłe w dotyku, łatwo je wyprostować prostownicą lub upiąć w kok. Ciężko mi powiedzieć jak długo ten efekt może się utrzymywać, ponieważ zazwyczaj parę minut po wysuszeniu włosów wsiadam na rower i jadę do pracy, gdzie wiatr po drodze robi nową fryzurę (z serii: full natural), a zapach gdzieś rozmywa się w kroplach deszczu. Plusem na pewno jest fakt, że odżywka nie pozostawia na głowie uczucia ciężkości, nie zlepia włosów, nie przetłuszcza ich, tylko lekko nawilża i dodaje połysku.
Dodam jeszcze, że oba produkty mają naprawdę przystępną cenę, a producent zadbał o podanie na stronie adresów sklepów gdzie można w te kosmetyki się zaopatrzyć: wszystkie produkty odnajdziecie odnajdziecie w sklepie medycznym admed24.pl – klik. oraz na stronie DIAGNOSIS – http://diagnosis.pl/.