Intruzy w domu i wygrane bitwy, czyli o tym jak stoimy na straży domowego ogniska

Intruzy w domu i wygrane bitwy, czyli o tym jak stoimy na straży domowego ogniska

Przygody, które Wam opiszę są mieszanką National Geographic i elementów horroru, niczym z  filmów Hitchcocka. A wszystko wydarzyło się w zaciszu domowego ogniska. Niby dom jest oazą spokoju i bezpieczeństwa, a jednak o intruza nie trudno. Czy zdarzyła Wam się sytuacja, aby bezczelny latający intruz czy buszujący w narzędziach natręt urozmaicił Wam wieczór, czy też noc w iście „dreszczykowy” sposób? Otóż nam się to zdarzyło. Teraz, gdy to wspominam, już mentalnie nie cierpię, a uśmiecham się na myśl o tych sytuacjach, jednak w momencie ich zajście były to dla mnie chwile grozy. Jednak miało to swoje dobre strony (podobno w każdym zajściu trzeba ich wypatrywać, więc i ja je dojrzałam), bowiem odkryłam w sobie duszę wojownika, a nawet pójdę dalej, spełniłam kilka zasad kodeksu samuraja: odwagę, samokontrolę i wytrwałość. Zapomniałam jednak o współczuciu i dobroci. Ale jest na to proste wytłumaczenie, jeżeli przeciwnik na to zasługuje, należy odnosić się do niego z szacunkiem, z współczuciem i dobrocią. O szacunek w tym względzie było trudno, a ja okazałam się bezwzględna. Ale do rzeczy. Pewnej ciepłej letniej nocy, gdy kołderka miło otulała moje ciało, a objęcia Morfeusza nie pozwalały mi się wyswobodzić, nagle otworzyłam oczy i ujrzałam Batmana. Cóż za siła popchnęła mnie do otworzenia tych oczu?  Otóż moja cudowna kobieca intuicja i umiejętności przewidywania rzeczy nieprzewidywalnych. Zobaczyłam na suficie Batmana, z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Zamknęłam oczy.  Przewróciłam się na prawy bok i oczami wyobraźni ujrzałam Bena Affleca w stroju Batmana……ale zaraz,  zaraz. Zmarszczyłam czoło i pchnięta niewidzialną siłą otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Sen, czy jawa? Szturchnęłam smacznie śpiącego męża i szepnęłam mu:

– Coś widziałam.

– Że co? – poruszył się niechętnie i  otworzył jedno oko.

– Coś tu jest…. Nie wiem….wleciało…czy coś…..

– Co widziałaś?

Jakby to powiedzieć? To wyznanie wydawało się być na pograniczu szaleństwa. Nie powiem przecież o Benie Afflecu ani o Batmanie. A jednak coś tu mi nie pasowało.

– No coś wleciało…nie wiem…. Zapal światło – stwierdziłam rozkładając ręce.

Mój mąż posłusznie wstał i zapalił światło. Wnet przed naszymi oczami pojawił się Batman…. Pfu….nietoperz. Z sypialni skierował się na korytarz, a z korytarza wprost do pokoju synka. Wyskoczyłam jak rażona piorunem i w mig znalazłam się w pokoju synka. Doskoczyłam do łóżka, wzięłam go na ręce i wybiegłam z pokoju, krzycząc:

– Zabij drania, może mieć wściekliznę!

Mój dzielny mąż wkroczył do pokoju synka i zaczął – chyba myśleć – bo stał i patrzył. Po chwili wyszedł i stwierdził, że w coś go trzeba złapać. Chwyciłam za jakiś stary ręcznik, wydobyty z głębi szafy, pobiegłam po młotek i wręczyłam mężowi.

– Tym nakryj i a tym wal drania – stwierdziłam. Mąż otworzył szeroko oczy.

– Idź po jakiś słoik – stwierdził i odłożył młotek. Zamknął się w pokoju, a ja tymczasem pognałam po słoik. Złapał nietoperza w ręcznik, a następnie wrzucił go do słoika i ….wypuścił przez okno. Tyle w temacie. Cóż, okazał mu litość.

Ale nie zawsze tak było. Ho ho. Nie zawsze litość olśniewała jego oblicze. Nie myślcie sobie, że ja to ta pełna agresji i bez litości, a on to taki łagodny baranek. Litość na przykład mam do kotów sąsiadów – nie truję, nie gonię, akceptuję. A intruzów w domu nie znoszę. Opowiem Wam jeszcze jedną historię, aby podkreślić – tym razem – wojowniczą naturę mojego męża i jego zdolności myśliwskie. Po tym zdarzeniu jestem pewna, że w trudnych warunkach egzystencjalnych poradzilibyśmy sobie.  Przy odrobinie szczęścia, nasze brzuchy zapełniłyby się jakąś strawą w postaci zwierzaka. Bo muszę Wam wyznać, że mój mąż to nawet na dzidę potrafi zwierzynę złapać. Co prawda w domu, bo w terenie nie próbował, ale to już zawsze coś. Jak posiadłam tą przydatną wiedzę na temat jego ukrytych zdolności? Otóż, pewnego wieczoru, siedząc przy lampce wina do naszych uszu dotarł hałas. Wydobywał się on z dolnej części domu. Wspólnie, niczym Po i Mistrz Shifu (z Kung Fu Pandy) wyruszyliśmy do suszarni i pomieszczenia gospodarczego, aby uporać się z intruzem. Bo skoro COŚ robi taki hałas to musi być sporym gryzoniem. I było. Między narzędziami tkwiły świecące się ślepa. Szczur. Mój mąż kazał wyjść mi z pomieszczenia i ostał się sam z gryzoniem. No ja tam nie protestowałam i niczym pokorna żona opuściłam szybko suszarnię. Po niespełna 15 minutach usłyszałam wołanie mojego ukochanego. Szybko zbiegłam w dół nie wiedząc co zastanę i takiego widoku nie spodziewałam się. Stał przede mną dumny mężczyzna – myśliwy, z wbitym na dzidę szczurem. Wow!!!

 I w taki oto sposób mój mąż stał się bohaterem domu.

Zapytacie, skąd dzida? Odpowiem, że my w domu mamy prawie wszystko. A dzidę wystrugał mój mąż dla córki. Jednak nikt nie spodziewał się jej ”właściwego” użycia.

Aneta

Share and Enjoy !

0Shares
0 0 0

Reader Comments

Write a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Social Share Buttons and Icons powered by Ultimatelysocial