Jak większość kobiet na świecie bardzo często nie mam się w co ubrać. Byłabym wdzięczna klimatowi, światowemu poczuciu estetyki, protokołowi dyplomatycznemu oraz wszystkim pismom o modzie, gdyby pozwoliły mi chodzić cały rok w spodenkach i koszulce.
Niestety mieszkam w krainie deszczowców i śniegowców, wykonuję zawód do którego nie przystoją szorty i bluzka z różowym jednorożcem, a na dodatek lata też już mam swoje J. Zatem zostaje mi codzienna mantra przy szeroko otwartej szafie, o treści: wszyscy święci od rzeczy niemożliwych, pomóżcie proszę, bo ja naprawdę nie mam się w co ubrać.
Kiedy mam naprawdę zły dzień i tylko 5 minut na wybranie ubrania, zawsze z pomocą przychodzą mi tak zwane zestawy bezpieczne, które niczym pasy na ulicy, swoimi wyraźnymi biało-czarnymi znakami wyprowadzają mnie bezpiecznie z mieszkania do ludzi.
Większość z nas ma dni kiedy czuje się brzydszy, grubszy, bardziej łysy i pryszczaty, niż jest w rzeczywistości. Najchętniej chcemy zostać wtedy w domu pod kocem z książką i mruczącym kotem przy uchu. Zgodnie z prawdopodobieństwem, układem planet i horoskopem, tego dnia, musimy koniecznie zostawić kota pod kocem a samemu stanąć przed obliczem świata i to w ubraniu innym, niż dres, czy szlafrok.
Jak pisałam powyżej KLASYK, to jest coś, co nas ratuje. Biel i czerń, osobno i razem, bez wielkich dekoltów, falbanek, nadmiaru koronek i świecidełek. Pasuje na większość okazji. Tą gamą kolorów w naszej europejskiej strefie – o ile nie wybieramy się na pogrzeb, czy czyjeś wesele w bieli, lub w czerni na chrzciny, nie powinniśmy nikogo urazić lub zgorszyć.
Dzisiaj przedstawiam zestaw pracowniczo-spacerowo-kawowy-z-koleżanką-i-imieninowy-u-cioci w jednej odsłonie.
Bezpiecznie i spokojnie, bez kontrowersji, ale też bez nudy.
A co Wy o tym myślicie?
Justyna
Ślicznie.